Naukowiec IEA o pierwszej polskiej elektrowni atomowej

Polska mogłaby zdążyć z budową elektrowni atomowej do 2020 roku, gdyby rząd podjął decyzję najpóźniej w grudniu przyszłego roku – uważa Andrzej Strupczewski z Instytutu Energii Atomowej (IEA). "Sama budowa elektrowni atomowej trwa ok. 5 lat; jednak od chwili podpisania kontraktu na budowę do momentu, kiedy zacznie się wylewać beton na płytę fundamentową reaktora, potrzebne są jeszcze 2 lata" – wyliczał w rozmowie z PAP

Strupczewski. "Ponadto przed podpisaniem kontraktu trzeba zorganizować przetarg i go rozstrzygnąć. Przygotowanie warunków przetargowych to kwestia roku do 2 lat, a na rozstrzygnięcie trzeba zarezerwować kolejny rok. Czyli razem mamy 10 lat od momentu podpisania kontraktu" – podsumował naukowiec.
 
Jego zdaniem, moglibyśmy zdążyć z uruchomieniem elektrowni atomowej w 2020 roku, gdyby "decyzja rządu była podjęta w grudniu przyszłego roku".
 
Wtedy – w opinii Strupczewskiego – pod koniec roku 2019 moglibyśmy mieć wybudowany reaktor. "Do tego dochodzi pół roku na rozruch i w połowie 2020 roku +mamy pierwszy prąd+, przy dobrej woli wszystkich zainteresowanych" – zaznaczył.
 
By zrealizować taki scenariusz, potrzebne są – w jego opinii – możliwości finansowe, technologiczne i kadrowe. "Finanse zapewni firma, która będzie ją budowała. Rząd musi jednak zapewnić, że gdy firma dostanie pozwolenie na budowę, to będzie mogła budować i uruchomić elektrownię, a więc ją eksploatować. To ważne dla inwestora, bo 1 blok 1000 MW to koszt ok. 3 mld euro" – podkreślił Strupczewski.
 
Jak poinformował, prowadzący eksploatację elektrowni jest w pełni odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo, a nadzór i kontrolę sprawuje dozór jądrowy. Kluczową kwestią jest – jak mówił – "całkowita niezależność nadzoru od inwestora. Dozór musi mieć prawo nakładać kary łącznie z zatrzymaniem elektrowni".
 
Do tego jednak potrzebne są przepisy, których nie mamy. "Właściwym rozwiązaniem byłoby przyjąć komplet przepisów z innego kraju, najrozsądniej z tego, z którego elektrownie się kupuje. Jeżeli kupowalibyśmy np. francuską elektrownię, to byłoby łatwiej, bo jako członkowie UE jesteśmy zobowiązani wzajemnie honorować nasze przepisy i certyfikaty" – uzasadnił.
 
"Reaktor francuski EPR (europejski reaktor ciśnieniowy – PAP) buduje się nieco dłużej niż reaktory np. kanadyjskie CANDU, ale na rok 2020 możemy zdążyć" – powiedział Strupczewski.
 
Kanadyjczycy oferują wybudowanie elektrowni atomowej w ciągu 4 lat, a Francuzi 4,5 roku. Jednak – zdaniem Strupczewskiego – francuskie elektrownie mają przewagę w podwójnej obudowie bezpieczeństwa. "Ta obudowa jest odporna np. na uderzenie Boeinga; Kanadyjczycy tego w tej chwili nie oferują" – powiedział.
 
Odnosząc się do kwestii kadrowych, Strupczewski przytoczył ocenę wiedeńskiej agencji atomowej. "By zbudować pierwszy blok nowoczesnej elektrowni atomowej, potrzeba około 200 inżynierów, z czego 80 w elektrowni, a 120 w pozostałych urzędach, w tym w dozorze jądrowym. Poza tym potrzeba dużej kadry technicznej zatrudnionej w czasie budowy, rzędu 3 tys. ludzi" – wymienił.
 
Poinformował, że już w tym roku rozpoczęto kształcenie inżynierów w tym kierunku.
 
"Jesteśmy w stanie ‘wypuszczać’ 10 studentów rocznie z jednej Politechniki. Oznacza to, że bez większego trudu zdążymy wykształcić 200 inżynierów" – powiedział. Dodał, że będą oni jeszcze potrzebować przeszkolenia w elektrowniach za granicą.
 
"Gdybyśmy kupowali elektrownię francuską, to możemy ich szkolić albo we Francji, albo w Finlandii, gdzie budowany jest reaktor EPR" – zaznaczył naukowiec. (JZI, PAP – Nauka w Polsce, bsz)

Zaloguj się Logowanie

Komentuj