- Jeśli tylko moja wiedza może się przydać, aby zwiększyć efektywność wydatkowania funduszy europejskich, to nie przechodzę obojętnie wobec takich oczekiwań – mówi Iwona Janicka, założycielka Fundacji Aktywności Lokalnej z Puszczykowa, Eurolider 2010.
Co zmienił w Pani pracy nadany przez MRR tytuł Eurolidera?
- Otrzymuję wiele gratulacji i podziękowań. Spływa do mnie wiele ciekawych ofert współpracy. Uśmiecha się do mnie więcej ludzi, a to zawsze jest bardzo miłe. Odczuwam też dość spore zainteresowanie mediów, a przyznam, że nie jest łatwo zainteresować media pozytywnymi sprawami. Przez ostatni czas pracowałam z jeszcze większą dawką energii i na jeszcze większych obrotach – tj. przygotowuję coraz lepsze, ambitniejsze, kompleksowe projekty, a co za tym idzie walczyłam o większe środki.
Czy przekłada się to na więcej zrealizowanych projektów?
- Żałuję, ale te wszystkie pozytywne przesłanki jakoś nie przekładają się na liczbę wygrywanych i dofinansowywanych projektów. Kompleksowe projekty bardzo trudno jest opracować, a jak widać jeszcze trudniej ocenić komuś, kto nie zna danej specyfiki, branży, potrzeb i problemów dotyczących konkretnej grupy docelowej.
Diagnoza, którą wpisuję wynika z przeprowadzonych badań oraz nagromadzonych danych, materiałów i doświadczenia. Nie muszę się zatem odwoływać do ogólnych badań regionalnych czy krajowych, co czyni większość beneficjentów, ale mamy swoje własne.
Ponadto trudno jest rozpisać szereg kilkunastu spójnych działań, zwłaszcza gdy większość z nich na etapie realizacji projektu będzie dostosowywanych adekwatnie do indywidualnych potrzeb danego uczestnika lub uczestniczki.
Skutek – nie przechodzą te moje projekty, ale widzę, że przechodzą projekty załatwiające 1-2 objawy a nie przyczyny sytuacji na rynku pracy, w edukacji, itp. lub realizacja konkretnego kursu zawodowego, które w kontekście zmian strukturalnych praktycznie niewiele wnoszą, bo szereg ludzi i tak z tej wiedzy często nie skorzysta.
Takie proste projekty jednak łatwiej się ocenia – nie wymagają większej koncentracji podczas oceny, wiadomo o co chodzi: rekrutacja, kurs, certyfikat.
Może tytuł przyniesie dodatkowe szczęście…
- Powoli odnoszę wrażenie, że nie mając tego tytułu nie czułam takiego obciążenia. Pewnie to przypadek, ale dziwnym trafem te projekty, które zawierały moje imię i nazwisko odpadały. Znam część z projektów, które dostało dofinansowanie i wiem, że były stosunkowo słabe.
Myślę jednak pozytywnie i biorę pod uwagę, że procedury też się zmieniają i nowe wytyczne są bliższe kompleksowym działaniom, efektom długofalowym, zatem jest iskierka nadziei, że karta znowu się odwróci.
Jak znalazła się Pani w gronie laureatów?
- Po rozmowach m.in. z mężem Jackiem i współpracowniczką Anią uznaliśmy, że jest wiele różnych konkursów, ale w ferworze codziennej pracy, po prostu nie mamy czasu i sił przygotowywać zgłoszeń. Ten konkurs zawiera bardzo dużo tych elementów, na które zawsze zwracam uwagę realizując projekty – zasadę empowerment, pasja, zaangażowanie, konsekwencja i rzetelna praca pomimo wielu przeciwności i potrzeb udoskonalania procedur i zasad.
To była wspólna decyzja, aby po tych wielu słowach i pozytywnych odzewach z realizacji projektów zdecydować się na wysunięcie mojej kandydatury w konkursie. Decyzja Kapituły Konkursowej o włączenie mnie do grona „nominowanych” była i jest nadal prawdziwym powodem do dumy i radości, a wyróżnienie to spotęgowało, ale nie ukrywam – zestresowało.
Jak wygląda Pani praca na co dzień?
- Każdy dzień jest tak naprawdę inny, ale mają jedną wspólną cechę to czas wytężonej pracy, bez żadnych zbędnych przerw – na co dzień nie odczuwam jakiegoś większego zmęczenia, bo to co robię bardzo mnie nakręca. Podobno wszędzie mnie pełno, nawet jak mnie nie ma. Sypiam zaledwie 4-5 godzin na dobę, czasami wcale. Ta „nakręcona sprężyna”, czyli mój organizm czasami sygnalizuje, że musi wypocząć – wtedy raz na jakieś kilka tygodni potrafię przespać kilkanaście godzin.
Staram się mieć przy tym trochę czasu dla rodziny, to w nich mam ogromne oparcie. Trochę mniej mam teraz czasu na sport, ale mam nadzieję, że wraz z wiosną się to zmieni.
Jakie swoje działania oceni Pani najwyżej?
- To bardzo trudne pytanie, chyba po prostu te, które widzę, że coś zmieniają na lepsze. Jak każdy chyba wolałabym, aby efekty działań było widać szybciej.
Jak Pani sądzi, które z nich zdecydowały o przyznaniu tytułu?
- Myślę, że nie było konkretnych działań, które o tym zdecydowały. Komisja i ludzie oddający głosy, potrzebują chyba tego, co się w miłości określa wyrażeniem „to coś”, zatem nie moją rolą jest rozstrzyganie, co zdecydowało. Żartobliwie dodam, że na pewno nie był to konkurs na piękną i sympatyczną, bo tu pewnie niestety nie miałabym jakichś większych szans, więc skromnie mogę mieć tylko nadzieję, że najbardziej przeważyły właśnie efekty realizowanych projektów, rzetelność oraz sposób podejścia do właściwego wykorzystania funduszy europejskich.
Czy jakieś zobowiązania wiążą się z tytułem Eurolidera – wobec ministerstwa, wobec innych osób lub instytucji?
- Regulaminowo co do zasady raczej nie mam jakichś większych zobowiązań, poza oczywiście rozliczeniem się z udziału w szkoleniach ufundowanych w ramach nagrody. Niemniej jednak tak ważne wyróżnienie pociąga za sobą wiele nieformalnych zobowiązań, które traktuję w sumie jak przyjemność, tj. odczuwam potrzebę zwiększenia intensywności na rzecz wspólnych spotkań, konsultacji zarówno na szczeblu regionalnym i krajowym.
Jeśli tylko moja wiedza czy doświadczenie wynikające z dotychczasowych praktycznych działań może się przydać, aby zwiększyć efektywność wydatkowania funduszy europejskich, przyczynić się pośrednio do rozwoju regionów – to nie przechodzę obojętnie wobec takich oczekiwań.
Nikomu się nie zamierzam narzucać, po prostu te „zobowiązania” wynikają z potrzeby obopólnej współpracy i wymiany doświadczeń.
Zaloguj się Logowanie