Sąsiedzka pomoc w trakcie powodzi to normalne zjawisko – oceniła w rozmowie
z PAP psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej dr Magdalena Kaczmarek.
Jak zastrzegła, więzi te zanikają jednak, kiedy każdego z osobna przytłoczy
proza życia.
Psycholog podkreśliła, że mobilizacja do wspólnego działania jest częsta w obliczu
katastrofy, czyli takiego nieszczęścia, które dotyka nie jedną osobę lub rodzinę,
ale dużą grupę ludzi jednocześnie. "To nie jest nic niezwykłego. O wiele rzadziej
występują zachowania egoistyczne, czyli takie, że każdy próbuje ratować tylko
siebie. Bardzo rzadka jest też panika" – tłumaczyła.
Kaczmarek podkreśliła, że zjawisko nazywane w psychologii mobilizacją wsparcia
społecznego jest powszechne i występuje w każdym społeczeństwie, niezależnie od tego,
czy tworzy ono na co dzień silne więzi. Chociaż, jeśli tzw. kapitał społeczny jest
większy, to ta mobilizacja przebiega szybciej i sprawniej.
"W takiej sytuacji, mimo silnego stresu, może występować nawet poczucie euforii i
zadowolenia ze wspólnego działania na rzecz ogółu. Ludzie w takiej grupie czują się
sobie bliscy" – powiedziała psycholog.
Niestety, tego stanu, określanego też przez psychologów mianem "wzlotu utopii", nie da
się utrzymać długo. Kiedy mija bezpośrednie zagrożenie, poczucie wspólnoty i zapał do
pomagania stopniowo mijają. Wraca szara rzeczywistość i każdy z osobna zostaje
przytłoczony masą kłopotów, zarówno natury psychologcznej, jak i materialnej. I musi
się z nimi uporać sam. "Wtedy każdy czuje, że to on potrzebuje pomocy i nie ma już siły
jej udzielać. Bilans jest więc niekorzystny" – tłumaczyła Kaczmarek.
Taki stan z kolei prowadzi często do konfliktów i wzajemnych pretensji. "To także jest
typowe. Kiedy odwiedza się po kilku miesiącach taką społeczność, która w czasie powodzi
pomagała sobie z takim zapałem, to okazuje się, że jest ona pogrążona w różnego rodzaju
konfliktach. Ludzie mówią, że sąsiad dostał więcej pomocy, a sam myśli tylko o sobie,
albo że ktoś inny dostał coś, co mu się nie należało i tak dalej. I wszyscy czują się
pokrzywdzeni" – powiedziała.
Jak podsumowała Kaczmarek, z prozą życia, kiedy opadnie woda, wszyscy muszą uporać
się sami.
/PAP – Nauka w Polsce
Zaloguj się Logowanie